Co tam Tajlandia, Brazylia czy Dominikana wyzierające z facebookowych kont
znajomych już od kilku tygodni… Ja w łikend uderzyłam w Szprotawę i też było w
dechę!
Pożyczonym dyliżansem zajechałam na sam ryneczek. Wolnych miejsc
parkingowych w bród, więc od razu zaparkowałam się na dwóch (chociaż raz bez
wyrzutów sumienia, że na jednym pomieścić się nie potrafię).
Zmęczone jazdą w upale konie mechaniczne napoiłam płynami silnikowymi i nieodpłatnie
zostawiłam w cieniu pod okiem Wielkiego Szprota. Ten, pełniąc rolę miejskiej
fontanny, łypał wpierw groźnie i bez sympatii a to na mnie, a to na dyliżans. Złote
łuski zaiskrzyły mu się jednak w słońcu, kiedy na dnie jego prywatnego jeziorka
wylądował grosik wyrzucony z mojej kieszeni.
To właśnie uczyniwszy na szczęście, pstryknęłam sobie jeszcze ze Szprotem na
pożegnanie nieudane selfie (na załączonym obrazku) i ruszyłam w kierunku zabytkowego
ratusza, takiż kościołów i innych lokalnych atrakcji. Wierzcie lub nie,
Szprotawa swój klimat ma — a już szczególnie latem, kiedy słońce praży i
pachają kwiaty…
W drodze powrotnej do dyliżansu pozwoliłam sobie na odpoczynek na włościach
kawiarenki „Murzynek”. W przyjemnym ogródku usytuowanym na samym rynku, rozłożyłam
się na krześle pod parasolami w pozycji półleżącej — a jak!
Popijając dużą czarną w zbawiennym cieniu, dojrzałam w narożu kamienicy
naprzeciwko dosyć odjechaną i intrygującą nawet jak na standardy szprotawskie figurkę.
Zamocowana na wysokości drugiej kondygnacji komiczno-kiczowata postać rodem z
Afryki obleczona*(śl. ubrana) była w strój ludowy typu „ugabuga”. Wyglądała na
tyle dziwacznie, a zarazem autentycznie, że nie dawała mi spokoju. Ofiarą mojej ciekawości padł właściciel
kawiarenki — który sadząc po jej nazwie — właśnie w murzynkach (i innych
pysznych ciastach) się specjalizuje…
Po krótkiej i bardzo sympatycznej pogawędce udało mi się ustalić, że
fikuśnie przyozdobiona kamienica to zabytkowy dom rodzinny niejakiego Heinricha
Göpperta (poł. XIXw.) — niemieckiego botanika, paleontologa i podróżnika.
Przywlókł on kiedyś rzeczony posążek prosto z Afryki, zamontował sobie nad
gzymsem, a poniżej otworzył aptekę „Pod Murzynkiem”, służącą mieszkańcom Sprottau
(Szprotawy) aż do całkiem niedawna.
Co ciekawe, nie tylko mnie zainteresowała ta tylko z pozoru kiczowata
figurka mająca prawdziwą wartość historyczną. W ostatnich latach kilkukrotnie podejmowano
próby jej kradzieży — na szczęście wszystkie do tej pory udaremniono.
Rada z niespodziewanego odkrycia pomyślałam sobie, że warto czasem dla hecy
wybrać się gdzieś na chybił-trafił, żeby zobaczyć coś, choćby najmniejszego, czego
inni jeszcze nie widzieli i nie zapostowali na facebooku…
Życzę Wam na te wakacje odkrycia wielu nieprzetartych jeszcze szlaków i
regionalnych ciekawostek!
Nie dajcie sobie wmówić, że żeby odpocząć i zobaczyć coś fajnego trzeba
jeździć na koniec świata — Szprotawa też jest spoko! ;)
Komentarze
Prześlij komentarz