Przy okazji mojej wizyty w Polsce wychodzą na jaw kolejne dziwactwa, których nabawiłam się na emigracji na Wyspach: 1. Brak reakcji psychofizycznych na deszcz i wiatr. Dżdżystość otoczenia to stan normalny i nie wpływa już znacząco na moje życie codzienne. Niepokój bliskich w Polsce wywołuje chęć wyjścia na spacer po niedzielnym obiedzie. Nie znajduję towarzystwa do przechadzki — strumienie deszczu zabraniają innym myśleć o podobnym występku. Rozgogolone plecy i krótki rękawek w środku listopada to grzech i równia pochyła do co najmniej gruźlicy. Wyjście na balkon z mokrą głową to śmierć na własne życzenie. Wyjście na dwór bez skarpetek — pewny wyrok. 2. Syndrom nieuzasadnionego poczucia winy. Grzecznościowo przepraszam wszystkich za wszystko, jednocześnie biorąc do siebie "grubiaństwo" innych. Mijając człowieka na korytarzu, wolę powiedzieć "przepraszam", zanim jeszcze kawałek poły mojego żakietu obrazi go muśnięciem trwającym ułame
Strona poświęcona działalności scenicznej i pisarskiej autorki książki "Dziura w podróży".