"— Po grządkach mi łazicie, demolanty jedne, wynocha stąd!! Co zaś? Szukacie czegoś, żeby za chleb wymienić? Pora na pewno nie mają, bo tutaj nigdzie pora nie uprawiają — radzi Jack, który właśnie plewi nasz kawał ziemi. On z nas wszystkich jest tutaj najdłużej, więc przepatrzył już wszystkie okoliczne ogródki. Zadowoleni, rwiemy pora ile się da i z całym naręczem zieleniny ponownie stawiamy się na progu Jana. Ten, otworzywszy drzwi łypie, skonsternowany, a to na pora, a to na nas, tym razem już, jakbyśmy zidiocieli do reszty. — A to co znowu??!! Co to za badyle? — Pora wam, gospodarzu, przynieśliśmy. — A co to por? Na co mi niby te zielone gałąchy??!! — No... Tego... Zupę z pora sobie pan zrobisz, sałatkę czy coś... — bąka niepewnie Marcello, ale wyraźnie stracił już werwę i fason. — My tutaj takich chwastów nie jemy. Gitarę zawracacie, a mnie się w piecu wygasza — bum! — drzwiami w twarz." (fragment „Dziury w podróży”, część „Rumuńskie pory —