Przejdź do głównej zawartości

Mała Mongolia

Zeszłej niedzieli spaceruję sobie po jednym z londyńskich parków. Głowa jak zwykle w chmurach. Nogi pląsają, gdzie chcą, jakby w ogóle nie były połączone z mózgiem, a tym bardziej z oczami.
Nagle potykam się o coś wystającego z ziemi i reflektuję się, że właśnie zerwałam jakąś linkę od namiotu. To, że komuś zrzuciłam właśnie sufit na twarz, potwierdzają dobiegające ze środka odgłosy szamotania i krzyki w nieznanym języku.
Chcąc przeprosić za zaistniałą sytuację, czekam na rozsunięcie się „drzwi” wejściowych i konfrontację z poszkodowanymi lokatorami. Zamiast oczekiwanej grupy angielskich skautów, z namiotu wyłania się najprawdziwszy Mongoł. Co więcej, w skąpych, jedwabnych gaciach kąpielowych i parze wysokich, skórzanych butów do konnej jazdy. Bebol ma obwiązany jakimś sznurem, na ramionach dziwaczny, przymały serdak, a na głowie — prawdziwy hicior — kolorowy stożek w kształcie butelki od szampana. Zaiste, nie ma dnia, w którym coś by mnie nie zdumiało w Londynie.
Widząc moją głupawą, zdezorientowaną minę, Mongoł w sekundzie rozpromienia się i oferuje wyjaśnienia, choć przecież to ja się miałam tłumaczyć ze zdemolowania mu chaty. Naprawiając namiot w ułamku sekundy jak przystało na prawdziwego nomada, wyjaśnia skąd jego obecność na skwerku w parku miejskim. Otóż mniejszość mongolska w Londynie wyprawia dzisiaj tzw. Naadam — tradycyjny, coroczny festiwal sportowy i jedno z głównych świąt państwowych w Mongolii.
Naadam obejmuje tradycyjnie trzy konkurencje: zapasy, łucznictwo i wyścig konny. Okazuje się, że mój nowy koleżka szykuje się do startu w tej pierwszej — stąd szałowa odzież, którą widzicie na załączonym obrazku. Podobno zawody mają zacząć się za niecałą godzinę.
I faktycznie — minuta po minucie polanka w londyńskim parku zamienia się w mongolskie obozowisko. Ludzi i namiotów na jej obrzeżach przybywa, a środek polanki staje się nagle ringiem, po którym przerzucają się rozgogoleni Mongołowie.
Ale to nie wszystko! Jest okazja skosztować mongolskiej kuchni — pysznych placuszków nadziewanych mięsem z jaka, płatów wybornej suszonej wołowiny i innych przysmaków importowanych z Azji specjalnie z okazji dzisiejszego święta.
Kiedy tak siedzę sobie na ziemi po turecku, zajęta przeżuwaniem mięsa i kibicowaniem zapaśnikom ze sznurami na bebolach, przysiada się do mnie znienacka jedyny w okolicy Mongoł w garniturze:
— Jak ci się podoba nasza mała Mongolia w Londynie? — pyta, łypiąc na mnie skośnymi oczami osadzonymi w wielkiej, płaskiej twarzy przypominającej słońce.
— Bardzo mi się podoba. Zresztą, od dawna śni mi się przemierzanie mongolskiego stepu galopem… — odpowiadam rozmarzona.
Dżyngis-chan w garniaku klepie mnie na to po plecach, podnosi się powoli z ziemi i odchodząc powiada:
— Konia kupisz na miejscu za około 100 funtów (500zł). Jak już się wyjeździsz do woli, będziesz mogła zdecydować, co zrobić z nim dalej — sprzedać czy zjeść.

PS. Gdyby ktoś naprawdę chciał się wybrać do Mongolii, to polecam skorzystanie z usług firmy Offtravel.

Komentarze

Etykiety

Pokaż więcej

Popularne posty z tego bloga

Ormiańskie ślimaki pocztowe

Ormiańska poczta ma ruchy jak Franek Suchy. Kartka, którą wysłałam z Erywania... 4 lata (!) temu została właśnie bohatersko dostarczona do adresatki! xD  Możecie sobie wyobrazić, jakież było moje zaskoczenie, kiedy koleżanka wypaliła z podziękowaniami za pamięć po takim czasie... Spotykając się z moim niedowierzaniem, wysłała zdjęcie kartki, na którym, dla niepoznaki, poczta ormiańska przybiła stempel z roku bieżącego... Łezka zakręciła mi się w oku na wspomnienie tej kilkumiesięcznej wyprawy: zgubienie telefonu (mała strata, możliwość odkupienia) i... rasowego konia w dzikich górach Kaukazu (duża strata, brak możliwości odkupienia, planowanie ucieczki przed właścicielem przez granicę z Czeczenią), autostop bez trzymanki przez zniszczony wojną Górski Karabach (możliwość przejażdżki czołgiem) i masa kolorowych postaci poznanych w trasie... Książka miała powstać co najmniej dwa lata temu... I kto tu ma ruchy jak Franek Suchy??!! :P

Daj kosza

Z okazji Walentynek pozdrawiam wszystkich chłopaków, którzy dali mi kiedyś kosza! [; Zdjęcie autorstwa - a jakże "starej" koszykary - Katarzyny "Szaku" Juchniewicz. Zajrzyjcie do niej koniecznie [ tutaj ]. No i tego, miłego dnia! Nie dajcie się zwariować!

Radio eM Katowice

Do posłuchania: audycja Magazyn podróżniczy Radia eM Świat jest piękny z zeszłej soboty: http://radioem.pl/doc/4268332.Z-Dziura-w-podrozy Dziękuję serdecznie świetnym prowadzącym (Barbara Hobzda i Marek Piechniczek) oraz reszcie Załogi Radio eM 107,6 Fm ! Miłego słuchania - ja tymczasem pędzę na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie - uwidzim się tam dzisiaj o 12!