Amsterdam dzień pierwszy (znalezione w archiwum)
Walizy spakowane, limit 15 kilo, wiec bez szału - parę fatałaszków, kosmetyki i komp. Komitet pożegnalny, small talk na do widzenia, buzi buzi i jazda.
Dobrze, żem skarpety akurat pocerowane miała, bo już nie tylko pasek i kolczyki trza zdejmowac, ale i buty muszą przejśc kontrolę. Niedługo na tych bramkach nam się do rosołu rozgagalac karzą, perwersy pierdzielone.
Faje i wóda na wolnocłówce i zaraz siedzimy w samolocie. Samolot jak samolot - dwa skrzydła, dziób i odwłok. Chociaż raz nie mam koło siebie rozwrzeszczanych bachorów - może wreszcie ktoś wziął na serio moją sugestię, żeby zamykac cholery w lukach bagażowych.
Kanapeczka, przekimka i jesteśmy na miejscu: Eindhoven.
Z lotniska do centrum, łapiemy pociąg i za półtorej godziny wysiadamy w Amsterdamie.
Ledwo dotknęłam stopami peronu, już czuję TEN zapach...a jakże, siedzi delikwent na ławeczce z jakąś byle jaką papierową koroną zatkniętą na głowę i rozkminia naturę
wszechrzeczy. Jeśli czekał na pociąg, to pewnie niejeden mu już uciekł. Nieźle jak na początek, wychodzimy przed dworzec.
Jest piątek, koło północy. Spodziewam się znaleźc w centrum imprezy wszechczasów, a tu co? Klimatyczne miasteczko, paru sprutych Angoli na ulicy, paru innych turystów zalicza
wysokie loty przed kofiszopem. Wszędzie czuc ziółko, cieplutko.
Dzwonimy do kumpla - ma nas przekimac przez pierwsze trzy noce. Skończy pracę dopiero o pierwszej. Wleczemy sie z torbami do maca - lepiej czekac w centrum niż koczowac
przed jego domem. W macu oprocz głodu dopada nas Czarek. Może jestem zbyt wymagająca, ale jednak wolałabym, żeby nieznajomy mężczyzna dosiadający się do
naszego stolika miał zapięty rozporek. Czarek jest z Suwałek (Suwałk??), siedzi tu już od dłuższego czasu i ma problemy z dziewczyną (7 lat razem). Czarek nie jest wyedukowany -
kawał z niego leniwca i nie chciało mu się do tego, no, jak mu tam... egzaminu maturnego uczyc. Jego współlokatorka tak mocno dokręciła ostatnio kurek w łazience, że nie idzie rąk umyc.
Dzisiaj jest akurat natablecony, stąd pewnie te zwierzenia. Markowi się obrywa - nie zwrócił Czarkowi uwagi, że mu się ślina odkłada w kącich ust. To i tak cud, że się jeszcze nie zapienił - przy takim natłoku słów, jakie jest w stanie z siebie wyrzucic na minutę, to doprawdy godne podziwu.
Jak chcemy, to Czarek nas przygarnie. Wpycha nam swojego mejla, pomaga zatargac bagaze do taksy i kiwa na do widzenia.
Przybywamy do kumpla. Patrzymy i uwierzyc nie możemy: chata to opuszczona remiza: jest rura strażacka i inne takie. Stół do ping-ponga też jest. 1000 metrów kwadratowych na dwóch lokatorów.
Później dowiadujemy się, że płacą za to po 120 euro miesięcznie. Żal dupska ściska, ale nie możemy tu zostac. Jutro zaczniemy szukac wlasnego mieszkania.
Jest środek nocy - pijemy piwko i idziemy w kimę. Na chwilę przed zaśnieciem zachodzę w głowę: czemu nie widziałam jeszcze ani jednego przystojnego faceta na ulicy? Czy moje wytrawne oko estetki coś przeoczyło? Wywiało ich czy co?Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że pytanie to będzie mnie nurtowało przez najbliższy tydzień non stop...Póki co obiecuję sobie założyc soczewki dnia następnego, co może mi znacznie ułatwic obserwację tutejszych samców.
http://www.facebook.com/iwonadziurabezendu
Komentarze
Prześlij komentarz