Poszłam dzisiaj do wielkiego
sklepu ze sprzętem sportowym, żeby zakupić jakieś gatki do grania w kosza.
Sklep wielkości hipermarketu, trzypiętrowy. Towaru na tony. Ciuchy i osprzęt do
uprawiania chyba wszystkich sportów świata. Sto modeli toreb na kije golfowe. Baletki
do tańczenia "Jeziora Łabędzi" we wszystkich rozmiarach. Maski i
szpady do szermierki dla dzieci i dorosłych. Dwadzieścia rodzajów kijów do
curlingu. A do koszykówki NIC.
W sumie to mogłam się tego
spodziewać. Basket jest w Anglii szerzej nieznany, o czym przekonałam się już
nie raz. Co tu dużo gadać, Braciszkowie...kraj ten zamieszkują barbarzyńcy i
nie wiem ile jeszcze tutaj z tego powodu wytrzymam.
— Przepraszam, czy macie może spodenki do gry w koszykówkę? — upewniam
się jednak zaczepiając kogoś z obsługi.
— Spodenki do gry w koszykówkę...??? — powtarza za mną machinalnie
sklepowy hipek, drapiąc się z zakłopotaniem po okrągłej, chińskiej czuprynie.
Lustruje mnie przy tym dokładnie z góry do dołu mrużąc i tak już skośne oczy.
Chyba nie zrozumiał i próbuje teraz odgadnąć, o co mi tak naprawdę chodzi.
—Proszę za mną!! — woła naraz z nieskrywaną radością. A przynajmniej
tak mi się wydaje, bo akcent ma taki mocny, że właściwie to nie wiadomo, czy mówi
jeszcze po swojemu, czy już po angielsku.
No i jesteśmy! Dział z
akcesoriami do jazdy konnej. Zanim wyartykułował ostatnie zdanie, przyglądał
się pilnie mojej "nowej" kurtce z lumpeksu, którą z dumą obnosiłam na
sobie już któryś tydzień z kolei. Znajomi podśmiechiwali się już dawno, że
kurtka wygląda jak frak jeździecki z epoki wiktoriańskiej. Chyba na jej
podstawie Chińczyk stwierdził, że potrzebne mi są do kompletu bryczesy i toczek,
które wtyka mi teraz do koszyka i goni do przymierzalni.
Śmiejcie się, Braciszkowie i schlebiajcie
sobie, że bylibyście w mojej sytuacji bardziej asertywni, ale ja chwilę później
już mam te nieszczęsne bryczesy na nogach. I toczek na głowie. A to nie
wszystko! Chińczyk poleciał już szukać butów dżokejskich do kompletu...
No bo właściwie co mi szkodzi
przymierzyć tylko? Skoro hipek się tak zaangażował, nalatał wokół mnie, próbował
odczytać myśli, a do tego ukłonił z tysiąc razy po swojemu, to aż nieładnie by było
tak po prostu sobie odejść...
Po wybraniu najładniejszego
fasonu spodni, dopasowaniu rozmiarem butów i dobraniu kasku jeździeckiego pod
kątem kształtu czaszki, nawet moja kurtka wiktoriańska zostaje zamieniona na
profesjonalną kamizelkę zapobiegającą urazom kręgosłupa. Chińczyk jest
zdruzgotany, kiedy oznajmiam w końcu, że zakupy zrobię w innym sklepie. Zdaje
się jednak rozumieć moją decyzję, kiedy wymyślam na poczekaniu, że u konkurencji
do bryczesów i toczka dodają za darmo bat ujeżdżeniowy...
Żegnam się z hipkiem jakimś
poważnym pokłonem, który przypomniał mi się na spontanie z "Karate
Kid" czy tam jakiegoś innego filmu, który oglądałam, jak byłam mała.
Szczęśliwa wybiegam ze sklepu...wprost pod kopyta policji konnej, uwierzycie???!!!
Takie rzeczy tylko w Londynie!!!
Jestem i na FB:
https://www.facebook.com/iwonadziurabezendu/
Jestem i na FB:
https://www.facebook.com/iwonadziurabezendu/
Komentarze
Prześlij komentarz