Przejdź do głównej zawartości

Polski Słup


Dzisiaj w polskim sklepie w Londynie:

Stoję sobie w kolejce do stoiska mięsnego. Gapię się przez szybę na kawał salcesonu. Liczę ile błyszczących chrząstek przypada w nim na decymetr kwadratowy.
Kolejka porusza się strasznie wolno. Baba obsługiwana przez przysadzistą panią Jadzię nie umie się zdecydować.

— Poproszę....yyyyyyy..."polędwicę z liściem"...albo nie! "Schab gajowego"! Trzydzieści deko...albo wie pani co...proszę dokroić... — wypala akurat w momencie, jak pani Jadzia zdążyła już odłożyć kawał mięcha na miejsce. I tak w kółko.
Stała baba w kolejce z pół godziny, przecież mogła sobie przemyśleć, co i ile będzie kupować. Nigdy nie pojmę tego fenomenu. Mam wrażenie, że zaraz nawet baleron wyjdzie przez nią z siebie. Następna do obsłużenia jeszcze lepsza. Wylewna jak pasztetowa. Przy okazji kupowania podrobów opowiada pani Jadzi co jej leży na wątrobie. Stopniowo wyłączam się pogrążając we własnych myślach. "Czy można kupić tłumik do krajalnicy?" "Czy pani Jadzia celowo szminką wyjechała na zęby? "Czy parówki zazdroszczą kabanosom zawartości mięsa?"

Z zamyślenia wyrywa mnie porządne szturchnięcie. Jakieś babsko właśnie wlazło na mnie z koszykiem.

— O przepraszam... Myślałam, że to słup...!! — stwierdza bez poczucia winy w głosie.

Na chwilę zapominam języka w gębie, bo jak żyję nikt mnie jeszcze od słupa nie wyzwał.

— To co?! Jak słup, to już można na niego, ot tak sobie, włazić bezmyślnie???!!! — wykrztuszam wreszcie oburzona.

Kłótnia zaczyna się na dobre. Baba pyskata jak ja, może też ze Śląska? Tutaj po akcencie już nie każdego się pozna...

— Jak się mają panie tak awanturować, to proszę iść sobie do innego sklepu... — interweniuje w końcu ekspedientka.

— Po moim trupie!!! — ripostuję, ale już w ciszy udaję się na stanowisko warzywne. Tam nakładam sobie do worka kapustę kiszoną z beczki. Babsko jak na złość idzie za mną i ostentacyjnie nurkuje w beczce obok po korniszony.

Całe szczęście, że w nerwach poruszam się szybko. Zostawiam babę daleko w tyle i pędzę do kas, żeby zapłacić zanim wdam się w rękoczyny.

Pod sklepem stoją znajomi Anglicy. Nie wiedzieli, co się dzieje, więc uznali, że lepiej będzie, jak zaczekają na mnie na zewnątrz.

— To nie mogłaś po prostu dla świętego spokoju iść do polskiego sklepu po drugiej stronie ulicy?? — nie mogą się nadziwić, po wyjaśnieniu im całego zajścia.

— I w tym sęk, Braciszkowie! Ten sklep po drugiej stronie ulicy, jak wiele innych nieopodal, NIE jest wcale polski, chociaż się tak ogłasza! I wcale nie muszę się pytać, kto jest właścicielem, bo widzę gołym okiem, że na pewno nie Swój! Brak tu polskiego zamysłu i swojskiej atmosfery... Nie ma wielkiej lady z wędlinami, żeby przed zakupem napatrzeć się przez szybkę na wspaniałą mięsną plejadę... Nie można podziwiać ruchów pani Jadzi, która jednym profesjonalnym machnięciem noża rzeźnickiego przekraja pęto "Podwawelskiej" według życzenia klienta, wzniecając wkoło wspaniały kiełbasiany zapach...
W podrabianym sklepie wszystko leży w wielkiej, otwartej lodówie, poowijane w jakieś celofany... Nie ma zapachu świeżej szyneczki  czy sera żółtego, nie ma ciasteczek i cukierków na wagę...Gdzie chrupiący chlebek, gdzie polskie bułeczki?? Na półkach przypadkowo powrzucane produkty: bułka tarta na dziale słodyczy, sok do herbaty przy oliwie z oliwek — czy to ma sens??! A na koniec, to już grzech! Piwko ciepłe, nie z lodówki??? To są chyba żarty...

Nagle zdaję sobie sprawę, że wpadłam w słowotok. Znajomi Anglicy słuchają wmurowani, bo nigdy jeszcze nie wygłosiłam przy nich tak długiego monologu. Wyglądają na przekonanych — chyba następne zakupy zrobią jak należy.

— Z jednym jednak musicie się mieć na baczności! — huczę na zakończenie — Jak chcecie robić zakupy w prawdziwym polskim sklepie, musicie mieć zawsze parę drobnych w portfelu, żeby pani przy kasie było łatwiej wam wydać — oznajmiam tonem znawcy. Na wszystkich twarzach widać teraz niedowierzanie.

— Na przykład jak pani powie, że należy się 12,35, to nie dajecie banknotu dwudziestki czekając co będzie, tylko już pomagacie pani i szukacie, czy nie macie końcówki 0.35 w monetach...Tak jest łatwiej, zrozumcie!!

Chyba nie rozumieją, ale nie ma czasu do stracenia, bo wszyscy jesteśmy głodni. Wyruszamy w drogę do domu robić schabowe z kapustą zasmażaną.

Zapomniałam wspomnieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy. W prawdziwym polskim sklepie panuje uderzająca czystość w porównaniu z innymi lokalami w okolicy. Zresztą, w domach też zawsze kurze starte i podłoga odkurzona, więc nie wolno wchodzić w butach.

— Papcze, papcze!!!! — próbują po polsku krzyczeć Anglicy, jak podaję im domowe kapcie przy wejściu. Podoba im się to słowo i cały obyczaj, chyba kupię im na urodziny.

W kuchni wzbudzam chwilowy niepokój i konsternację wyciągając z szuflady wielki młotek do bicia kotletów. Mycie kapusty kiszonej nabiera rangi obrzędu magicznego.
Obiad wychodzi wzorowy. Wszyscy odkarmieni i szczęśliwi klepią się po pełnych brzuchach.
— You`re the best Pole* in the world!! — słyszę w podzięce i zastanawiam się, co chcieli przez to powiedzieć...


*Pole — ang. słup, a w slangu: Polak, czyli: "Jesteś najlepszą Polką/najlepszym Słupem na świecie!"


https://www.facebook.com/iwonadziurabezendu/


Komentarze

Etykiety

Pokaż więcej

Popularne posty z tego bloga

Ormiańskie ślimaki pocztowe

Ormiańska poczta ma ruchy jak Franek Suchy. Kartka, którą wysłałam z Erywania... 4 lata (!) temu została właśnie bohatersko dostarczona do adresatki! xD  Możecie sobie wyobrazić, jakież było moje zaskoczenie, kiedy koleżanka wypaliła z podziękowaniami za pamięć po takim czasie... Spotykając się z moim niedowierzaniem, wysłała zdjęcie kartki, na którym, dla niepoznaki, poczta ormiańska przybiła stempel z roku bieżącego... Łezka zakręciła mi się w oku na wspomnienie tej kilkumiesięcznej wyprawy: zgubienie telefonu (mała strata, możliwość odkupienia) i... rasowego konia w dzikich górach Kaukazu (duża strata, brak możliwości odkupienia, planowanie ucieczki przed właścicielem przez granicę z Czeczenią), autostop bez trzymanki przez zniszczony wojną Górski Karabach (możliwość przejażdżki czołgiem) i masa kolorowych postaci poznanych w trasie... Książka miała powstać co najmniej dwa lata temu... I kto tu ma ruchy jak Franek Suchy??!! :P

Daj kosza

Z okazji Walentynek pozdrawiam wszystkich chłopaków, którzy dali mi kiedyś kosza! [; Zdjęcie autorstwa - a jakże "starej" koszykary - Katarzyny "Szaku" Juchniewicz. Zajrzyjcie do niej koniecznie [ tutaj ]. No i tego, miłego dnia! Nie dajcie się zwariować!

Radio eM Katowice

Do posłuchania: audycja Magazyn podróżniczy Radia eM Świat jest piękny z zeszłej soboty: http://radioem.pl/doc/4268332.Z-Dziura-w-podrozy Dziękuję serdecznie świetnym prowadzącym (Barbara Hobzda i Marek Piechniczek) oraz reszcie Załogi Radio eM 107,6 Fm ! Miłego słuchania - ja tymczasem pędzę na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie - uwidzim się tam dzisiaj o 12!