Nie jestem pewna, czy białoruskie Muzeum Przyrodniczo-Ekologiczne w Połocku
przypadłoby każdemu do gustu. Mojemu Towarzyszowi Podróży, na ten przykład, nie
podeszło zupełnie.
A było tak: chodziliśmy sobie po Połocku tu i tam, a to zaglądając ludziom
do talerzy w wybranych lokalach gastronomicznych, a to obserwując tubylcze
zwyczaje w innych sytuacjach życia codziennego (nie pytajcie w jakich).
W końcu łażąc tak i się gapiąc, wpadliśmy na ciekawy budynek, który okazał
się muzeum.
A konkretnie była to stara, acz schludnie odremontowana wieża ciśnień. Wysoka
na ponad 30 metrów, z równie wysoką szklaną dobudówką niewiadomego
zastosowania.
Zapaliliśmy się wielce do zwiedzania tego kuriozum od środka — właściwie
było nam wszystko jedno, jakie eksponaty znajdziemy we wnętrzu. Bardziej
ciekawiło nas przeznaczenie szklanej dobudówki i inne architektoniczne niuanse,
a także ewentualny widok z góry budowli, który pomógłby nam określić aktualne
położenie geograficzne.
Energicznie przestępując próg wieży, niechcący wprawiliśmy nos mojego
Towarzysza w istny koncert symfoniczny, w którym tenże alergiczny kulfon
właśnie miał zagrać pierwsze skrzypce. Ale po kolei:
Mój Towarzysz ochoczo rzucił się do kasy biletowej mieszczącej się na
parterze budynku:
— A psik… — zagaił niechcąco do pani w okienku już na wstępie — dwa bilety
poproszę!
A to był dopiero początek…
— A siu!! — dodał nos chwilę później, zapoznając się z sierścią wypchanych
gryzoni w pierwszej części przyrodniczej ekspozycji. Ta, na szczęście, była
niewielka, bo ileż eksponatów można zmieścić na kilku metrach kwadratowych (czy
raczej okrągłych) jednego piętra w wieży ciśnień? To jakby upchnąć muzeum w
niewielkiej latarni morskiej — wyobraźcie sobie, że na każdym jej poziomie jest
do obejrzenia jakaś futrzasta lub pierzasta wystawa, po czym kręte schody
prowadzą Was znowu piętro wyżej, do następnej części.
— A PSIUUU!! — ryknął nos dramatycznie, odkrywając kolejne uczulające go na
zabój norki i nornice.
W miarę jak wspinaliśmy się na kolejne kondygnacje, nos Towarzysza coraz
głośniej wyrażał swoje niezadowolenie.
— A PSIUUUUUUUUUU!! A SIUUUUUU!!! — huczał coraz donośniej, gdyż ekspozycja
muzealna miała tendencję rosnącą – to znaczy eksponaty na każdym kolejnym piętrze
były coraz większe i bardziej owłosione (a nos awanturował się coraz głośniej).
Zaczęło się od myszek i kretów wywołujących drobny katar i skromne kichnięcia, a
kilka metrów wyżej już mieliśmy przed sobą wielkie bobry i borsuki, na które
nos reagował niespotykaną dotąd kakofonią dźwięków.
— APSIUUUUUUU!!! AAAAAAAAAAASIUUUU!!! — dudniło już w całej wieży, kiedy właściciel
czerwonego i napuchniętego ze złości kulfona postanowił wreszcie zawrócić i ewakuować
się z uczulającego obiektu. I w tym problem, bo kierunek zwiedzania był tylko jeden
— w górę wieży. Jak możecie sobie wyobrazić, w wieży ciśnieniowej jest dosyć
mało miejsca, więc nie można sobie tak po prostu zawrócić i zacząć schodzić do
punktu wyjścia. Tym bardziej, że za nami stali kolejni zwiedzający, a za nimi
następni. Jasne stało się wreszcie, do czego służy szklana dobudówka — do
ewakuacji właśnie. Tyle, że żeby się do niej dostać, trzeba najpierw zdobyć szczyt
wieży. Solidarnie, susami pokonaliśmy kolejne piętra do upragnionego wyjścia —
mijaliśmy martwe, acz wciąż uczulające zające, wilki i rysie. Niektóre eksponaty
wyglądały dosyć groteskowo. Nie wiem, jak fachowo nazywają się specjaliści od
wypychania zwierząt, ale tutejszych momentami nieco chyba poniosła fantazja… W biegu
zdążyłam pstryknąć tylko szybkie selfie z lisem, mało nie upuszczając aparatu,
kiedy powietrze zostało przeszyte kolejnym potężnym kichnięciem. Wreszcie,
dopadliśmy szczytu wieży, gdzie powitał nas majestatyczny łoś, a za nim wejście
do szklanej przybudówki.
Migusiem zbiegliśmy 30 metrów w dół, wprost do pięknego muzealnego ogródka.
Zasiedliśmy na ławeczce pod wielkim, szumiącym drzewem i obserwowaliśmy w
błogiej ciszy, jak kulfon powoli otrząsał się z niedawnej traumy.
— Więcej muzeów na Białorusi nie będzie — zapowiedział zdecydowanie mój
Towarzysz — coś nie mamy do nich nosa…
Komentarze
Prześlij komentarz