Jest taka osada na północy Szkocji, do której nie można dojechać ani autem,
ani nawet rowerem (no chyba, że mocno terenowym...) Pojazdy mechaniczne zabierają
nas najdalej do końca drogi w Badralloch, gdzie zmuszeni jesteśmy je porzucić.
Nie ma co się jednak obawiać — choćbyśmy zostawili tu na kilka dni najnowszego Mercedesa,
to ukraść go nie będzie nawet komu. Wkoło tylko nieskończone wrzosowiska,
jeziora, góry, pagóry i owce. Czas „przesiąść” się na własne nogi i próbować
przedrzeć się do osady Scoraig energicznym marszem.
Wędrówka trwa prawie dwie godziny, a wyboista, mocno pagórkowata ścieżka biegnie
często grzbietem klifu. Trzeba mieć się na baczności, by wiatr i chwila
nieuwagi nie zepchnęły nas w dół na złamanie karku. Przy ścieżce nie ma żadnych
drzew, żeby się złapać w razie czego… Wokół mgła i mżawka przechodząca od czasu
do czasu w deszcz. Niby tylko 8 kilometrów, ale daje popalić — tym bardziej,
jeśli mamy na sobie ciężki plecak.
W odciętej od świata osadzie Scoraig mieszka kilkadziesiąt osób — wszystkie
przyjezdne, nie ostał się ani jeden tubylec! Jest szkoła, do której obecnie
uczęszcza szóstka dzieci i… trójka nauczycieli.
Sklepu brak, choć przy wejściu (czy jak kto woli wyjściu) z wioski stoi
sobie lodówka, a w niej dorodne kacze jaja na sprzedaż, co sugeruje drewniana
tabliczka wetknięta w ziemię nieopodal. Zostawiam półtora funta (ok. 7 zł) w
wiaderku, które jak się okazuje znajduje się we wnętrzu lodówki, z którego
wyciągam następnie sześć świeżo nabytych jajek. Zadowolona, chowam łup za
pazuchę, zacieszając się na myśl o rychłej jajecznicy.
CHYBA BĘDZIE ORGANICZNA, CO NIE????
PS. Prócz lodówki oraz kilkudziesięciu
ludzi w Scoraig mieszka też kilka drzew i sporo paprotek — na załączonym obrazku.
Komentarze
Prześlij komentarz