Bieda, braciszkowie! Piniendzy brak, a żywot mój cały oczekiwaniem na pierwszą wypłatę! Bez kasy nie ma roweru, a bez roweru nie da się poruszać w Amsterdamie!!! Oto, co przeżywam dzień po dniu w drodze do pracy…
Z uwagi na brak funduszy, zwykłam chodzić na piechotę. Czterdzieści minut. W zależności od dnia, tygodnia i godziny jest to mniej lub bardziej, ale zawsze w jakiś sposób uciążliwe. Najgorzej jest o łikendowych porankach. Ulice pełne imprezowych niedobitków. Co trzeźwiejsi trują dupę o papierosa, ogień, numer telefonu i bóg wie co jeszcze. Ci w nieco gorszym stanie dosłownie wpadają na ciebie zataczając się od krawężnika do krawężnika. Do tego przeważnie wymachują na lewo i prawo jakimś rozpaćkanym hamburgerem i jeśli tylko w porę nie zareagujesz rękami, jesteś cały w majonezie czy innym tłustym garmażeryjnym syfie.
Jednocześnie musisz uważać, żeby nie wdepnąć w:
a) kupę,
b) niedojedzonego kebaba,
c) kawałek rozminowanej w sylwestra petardy (tak, jest koniec stycznia a one ciągle zalegają jeszcze na ulicach!),
d) bliżej nieokreśloną wydzielinę/substancję, która może okazać się śliska.
b) niedojedzonego kebaba,
c) kawałek rozminowanej w sylwestra petardy (tak, jest koniec stycznia a one ciągle zalegają jeszcze na ulicach!),
d) bliżej nieokreśloną wydzielinę/substancję, która może okazać się śliska.
Na szczęście służby porządkowe trzymają rękę na pulsie i:
a) wysyłają karetki do wszystkich półprzytomnych leżących na ławeczkach przed klubami – głównie panienki, które przesadziły z piciem/paleniem/grzybami/koką/innymi dragami/ wszystkim naraz ze wskazaniem na to ostatnie,
b) wysyłają karetki do hosteli/hoteli, gdzie nocna zmiana użera się z zaćpanymi gośćmi przekonanymi o swojej rychłej śmierci,
c) wysyłają wozy policyjne do wyrostków, którzy odnajdują frajdę we wrzucaniu rowerów do kanałów,
d) wysyłają na ulice samochody-czyściki (i znowu trzeba uważac, bo taki Turas/Marokaniec za kierownicą ma absolutnie w nosie to, że ty idziesz w garniaku do pracy i nie chcesz znaleźć się w polu rażenia wielkiej sikawki).
b) wysyłają karetki do hosteli/hoteli, gdzie nocna zmiana użera się z zaćpanymi gośćmi przekonanymi o swojej rychłej śmierci,
c) wysyłają wozy policyjne do wyrostków, którzy odnajdują frajdę we wrzucaniu rowerów do kanałów,
d) wysyłają na ulice samochody-czyściki (i znowu trzeba uważac, bo taki Turas/Marokaniec za kierownicą ma absolutnie w nosie to, że ty idziesz w garniaku do pracy i nie chcesz znaleźć się w polu rażenia wielkiej sikawki).
W tygodniu jest zawsze lepiej – właściwie jedyne, co daje się we znaki to nierówna kostka brukowa (noga skręcona i fleki do wymiany po tygodniu) i momentami okrutna aura. Wiatr to pikuś – co najwyżej ucho zatka ci się na dwa tygodnie (temat na osobnego posta). Ale jak cię do tego ulewa dopadnie, to parasolkę możesz od razu wyrzucić – i tak się zerwie za dwie minuty.
Tak czy inaczej, tutaj bez rowera jak bez nogi. Jak tylko dostanę wypłatę, zaraz kupuję jakiegoś grata i awansuję na prawdziwego Amsterdamera!
Pozdrawiam Was, Rodacy!
Wasza Iwona van der Dziurrr
Towarzysze, pomożecie?? Komentowanie, udostępnianie, lajkowanie nic nie boli i nic Was nie kosztuje! Dziękuję!
Komentarze
Prześlij komentarz