W tę historię i tak nie uwierzycie, ale opowiem, co mi tam! A było tak:
Na noc beczkę z jedzeniem, zgodnie z przepisami bezpieczeństwa, zawiesiliśmy na drzewie z dala od obozowiska. Nad ranem Towarzysz A wyparza ze swojego namiotu, zaalarmowany dziwnymi dźwiękami. Jego obawy potwierdzają się — wielka beczka z prowiantem zniknęła, a gałąź, do której była przywiązana, leży teraz zerwana na ziemi. Słysząc hałas dobiegający ze ścieżki biegnącej w głąb lasu, Towarzysz A orientuje się, że ktoś właśnie wlecze naszą beczkę w knieje, próbując pozbawić co najmniej śniadania! Ktosiem okazuje się najprawdziwszy niedźwiedź, którego Towarzysz A na spółkę z nowozaalarmowanym Towarzyszem B przepłaszają, odbijając nieco nadgryzioną już beczkę.
Po przepędzeniu niedźwiedzia na drugi koniec lasu, zostają odkryte: gawro drapieżnika w pobliżu naszego obozowiska oraz ślady łap i wleczenia beczki po runie leśnym. Wybaczyć nie mogę Towarzyszom, że dopuścili do tego, iż ominęła mnie owa przygoda. A wszystko przez to, że zwykli mi wcześniej wmawiać niestworzone historie, na które nauczyłam się już nie reagować. Stąd, posłyszawszy ich poranne okrzyki pewna byłam, że to kolejna podpucha i choć nie spałam, nosa z namiotu nie wytknęłam!!!!
Zamiast zobaczyć żywego misia, musiałam nadrabiać później wypchanym — na załączonym obrazku.
Jaki jest morał z tej historii? Dobrze się zastanówcie, zanim zaczniecie kogoś regularnie w różne rzeczy „wkręcać” — możecie mu w ten sposób wyświadczyć prawdziwie niedźwiedzią przysługę!!! :D
PS. Po opuszczeniu „feralnego” obozowiska, spotkaliśmy na jeziorze inne niedoszłe ofiary misia — okazało się, że rozbici byli nie tak wcale daleko od nas. Zaalarmowani leśnicy zdecydują, co dalej począć z łasuchem. Najprawdopodobniej zostanie wyłapany i przesiedlony na północ — jak inne niedźwiedzie, które postanowiły żyć z turystyki…
Komentarze
Prześlij komentarz