Raz na łódce, raz pod łódką!
Wreszcie udało nam się przepłynąć rzekę, forsując po drodze bobrzą tamę (trzeba było wyleźć z łódki i przerzucać ją wraz z bagażami górą). Dobiliśmy ostrożnie do brzegu, wywlekliśmy canoe. Oto moja kolej na taszczenie klamota — inni, równie objuczeni, niosą namioty, śpiwory, osprzęt kuchenny i zapasy spożywcze.
Niby canoe to tylko dwadzieścia parę kilo, ale do noszenia bardzo nieporęczne — wbija się w ramiona i nawigować za bardzo nie ma nią jak. Tym bardziej, kiedy ścieżka okazuje się wąska, śliska, nie do przejścia suchą stopą lub co gorsze znika nagle całkowicie! Podobne pasaże między jeziorami ciągną się czasami kilometrami przez las — komary pożerają nas wtedy żywcem i nawet nie mamy jak ich pacnąć. Jeśli po drodze hukniemy w coś niechcący (na przykład bokiem canoe w drzewo nie wyrabiając na zakręcie lub dziobem łodzi w ziemię, źle wymierzając środek ciężkości), możemy zepsuć nasz jedyny środek transportu.
Czegoż się jednak nie robi dla przygody… RAZ ŁODZI ŚMIERĆ!!!
PS.1. Canoe różni się znacznie od zwykłego kajaka. Po pierwsze, wzorem łodzi Indian Ameryki Północnej, łódkę napędza się wiosłem o jednym piórze. Po drugie, jest całkiem odkryta, szersza, mniej wywrotna i przede wszystkim bardziej ładowna, co jest kluczowe podczas kilkudniowych, czy nawet dłuższych wypraw.
PS.2. Rozważając różnice między środkami transportu wodnego umknął mi ważny fakt. Mianowicie kajak, w odróżnieniu od canoe, jest palindromem (brzmi tak samo czytany od tyłu). :D
PS.3. Dla przypomnienia: miejsce wydarzeń to Park Algonquin w Kanadzie.
Komentarze
Prześlij komentarz